Indie | Goa 2012/2013

poniedziałek, 25 marca 2013

nowy blog

Wiosna idzie, póki co zbliża się małymi kroczkami ale to dobry czas na zmiany. Wiele z Was zmienia swój wygląd, fryzurę, ubiór, ja postanowiłam zmienić bloga. Będzie odświeżony, lekki i kolorowy. Mam nadzieję, że znajdziecie na nim wiele ciekawych tematów, bowiem będzie kilka wątków tematycznych. Każdy znajdzie coś dla siebie, blog będzie prowadzony w formie magazynu, będą różne zakładki. Będzie coś ode mnie, a także od M. Prośby tych którzy chcieli byśmy pisali razem, również zostały wysłuchane :)
Mamy nadzieję, że nowa forma przypadnie Wam do gustu.
Nowego bloga znajdziecie na Kafi Cafe, zapraszam.

czwartek, 21 marca 2013

20/03/2013

Cisza i pustka na blogu. 
Choruję.
Nie wyściubiam nosa z domu, zawzięcie się leczę. Zupełnie nie dałabym rady gdyby nie opieka M. 
Choroba miała różny przebieg, każdego dnia coś nowego. Aktualnie straciłam głos, ale mam nadzieję, że wkrótce go odzyskam :)
Odkąd jestem w Polsce już kilkakrotnie miałam okazję "walczyć" z naszą kochaną służbą zdrowia. Kolejki do lekarzy jakieś gigantyczne, prywatnie się dostać też nie jest tak hop-siup. Miłe zaskoczenie przeżyłam jak M zadzwonił do przychodni na Ursynowie i powiedzieli żeby przyjechać od razu, a na pewno mnie przyjmą. Tak się też stało. Co prawda w kolejce kilka osób przede mną, ale po 30 minutach byłam już w gabinecie. Także jeśli ktoś choruje i nie ma swojego stałego lekarza, warto pójść do Przychodni na Romera.
Wszyscy z utęsknieniem czekamy na wiosnę, Wy na pewno dużo bardziej nie możecie się jej doczekać. W końcu zima w tym roku trwa jakoś długo. Jeszcze trochę cierpliwości. Wraz z wiosną będzie nowy temat blogowy :)
Pozdrawiam tych, którzy jak widzę zaglądają codziennie z ciekawości czy pojawiło się coś nowego. Bardzo to miłe.

poniedziałek, 11 marca 2013

11/03/2013

Miło jest być w kraju.
Pogoda która mieliśmy pod koniec pobytu w Indiach z każdym dniem robiła się coraz bardziej męcząca. Bo kiedy w cieniu jest 37 stopni to na słońcu ponad 50. Ci którzy byli w Agondzie wiedzą, że cienia tam praktycznie nie ma. Nasz dom stał w nasłonecznionym miejscu, nie miał klimatyzacji, na szczęście posiadał wiatraki. Ale i tak rano budziła nas wysoka temperatura i już spać się nie dało. 
Cieszymy się, że wróciliśmy i, że temperatura jest jaka jest. Nie przeraża nas ten lekki mrozek i śnieg. Ubieramy się ciepło i jest nam dobrze. Jest rześko i możemy swobodnie oddychać. W odpowiedzi na Wasze pytania nie przeżyliśmy wstrząsu klimatycznego. Póki co naprawdę cieszymy się ochłodzeniem. 
Bardzo nas też cieszy różnorodność jedzenia. Codziennie robimy sobie jakieś pyszności, dogadzamy sobie kulinarnie i rozkoszujemy smakami, których tak nam brakowało. 
Już na drugi dzień wybraliśmy się na zakupy by zaopatrzyć naszą lodówę. Jakie to było przyjemne móc kupić wszystko, a w dodatku widzieć ceny produktów, które się wkłada do koszyka.
W domu czujemy się jak ryba w wodzie, moglibyśmy z niego nie wychodzić. Jasne wnętrza i kolory, możemy spokojnie się relaksować. Już prawie zapomnieliśmy, że przez ostatnie miesiące żyliśmy we wściekle różowych ścianach z kiczowatym wyposażeniem. 
Po takiej nieobecności w kraju docenia się to czego nie widzimy na co dzień.
Teraz rano wylegujemy się w łóżku, ciepłej pościeli i podziwiamy krajobraz za oknem. Oko się cieszy na widok gałęzi drzewa uginającej się od ciężaru śniegu.
Wszystko pięknie, ładnie. Jedynie dużym minusem jest to, że ludzie jacyś tacy smutni i szarzy. 
Jadę metrem, staram się uśmiechać ale jestem jedyna. Każdy ma niezadowoloną, smutną minę. Każdy jakiś przezroczysty jest. I to nawet nie chodzi o cerę, rozumiem, że po zimie wszyscy bladzi są... Chodzi o kolory ubrania, makijażu, dodatków. Wszystko smutne i pozbawione życia.
Poza tym wiadomo, że wracając wracamy do wszystkiego. Nie tylko do miłych i przyjemnych rzeczy. Czekały na nas zobowiązania, rachunki, kredyty, niepozałatwiane sprawy do wyjaśnienia "na już". Jak jesteś tak daleko od domu, możesz oderwać się od tych obowiązków. Takie starcie nie było zbyt przyjemne, ale na szczęście przywieźliśmy ze sobą zapas optymizmu i uśmiechu :)
Kolejną rzeczą, która się zmieniła to pory wstawania. Od czasu przyjazdu do Polski budzę się o 5 lub 6 rano. Chwilę leżę i próbuję jeszcze zasnąć, ale po tym jak przekonuję się, że mi się to nie uda, wstaję i zaczynam dzień. Na początku trochę byłam na to zła, ale teraz właściwie odbieram to na plus. Skoro budzę się bez budzika i jestem wypoczęta to czego więcej chcieć? Przynajmniej dzień jest dłuższy i można więcej zrobić :)
Tak więc jak widzicie na razie nie ma minusów, cieszymy się tym co mamy oraz doceniamy to co mieliśmy przez ostatnie kilka miesięcy. Jak macie jeszcze jakieś pytania odnośnie naszego powrotu, aklimatyzacji to piszcie, na pewno odpowiem.
A może jest jakiś inny temat o którym chcielibyście przeczytać? Może dacie mi wskazówki o czym pisać?
Pozdrawiam :)

niedziela, 10 marca 2013

10/03/2013

Uff w końcu chwil kilka by zebrać rozbiegane po powrocie myśli. 
Podróż niby w sumie szybko minęła, ale dla mnie jakoś strasznie się ciągnęła i dłużyła.
Na lotnisku na Goa byliśmy o 21, o 22.30 mieliśmy wylot do Mumbaju. 
Droga na lotnisko trwała godzinę. Była to godzina pełna napięcia i stresów jakie towarzyszyły nam podczas drogi ichniejszą taksówką. To co dzieje się tam na drogach jest trudne do opisania, najlepiej zobaczyć to na własne oczy. Wszyscy jeżdżą na długich światłach, oślepiając się nawzajem, ciężarówki, które są wielkości naszych TIRów wymijają się tuż przed ostrym zakrętem jadąc wprost na samochód, lekceważą próg zwalniający i dalej mkną przed siebie. Zamykałam oczy i marzyłam żeby być już na miejscu. Na lotnisku długaśne kolejki do odprawy, ledwo co zdążyliśmy. Mieliśmy farta, nikt jakoś specjalnie nas nie sprawdzał, nie trzepali nam bagażu. Odprawa była szybka i sprawna. 



Z Goa do Mumbaju lecieliśmy godzinę. Byliśmy na miejscu o 23.30, kolejną odprawę mieliśmy o 24.10 także bardzo mało czasu by nadać bagaż. Biorąc pod uwagę, że lotnisko w Mumbaju jest bardzo duże, najpierw przez 10 minut szukaliśmy stanowiska Lufthansy do którego mieliśmy się udać. W rezultacie znowu w biegu, ciągnąc za sobą wielkie walizy dotarliśmy jako ostatni. Właściwie nawet nie chcę myśleć co by było gdybyśmy zjawili się tam 5 minut później.
A każdym razie po zważeniu walizek okazało się, że mamy 8kg nadbagażu. Pani poinformowała nas, że tak nie może być, że to niedopuszczalne. Wtedy M przystąpił do działania. Najpierw prosił, potem mówił podniesionym głosem. Ważne, że przyniosło to rezultat. Pani przymknęła oko, nie musieliśmy nic wyjmować, ani też dopłacać pieniędzy. 
Po nadaniu bagażu mogliśmy ustawić się do kilometrowej kolejki do odprawy. O 1.20 mieliśmy kolejny wylot tym razem do Monachium. Lot trwał 8h, przez to, że ciągle się coś działo, ktoś chodził, coś mówił, dzieci płakały itd nie pospaliśmy za bardzo. W Monachium byliśmy o 5.40, a o 6.20 mieliśmy mieć lot do Warszawy. Z niewyjaśnionych bliżej przyczyn nie załapaliśmy się na nasz lot, w związku z tym dostaliśmy bilety na najbliższy lot, który był o 8.30. 

Zmęczeni w oczekiwaniu na ostatni lot

Cała podróż trwała 12,5h przebiegała sprawnie, ale jednak trzy starty i trzy lądowania, odprawy itd robią swoje...
Z lotniska pojechaliśmy od razu do moich rodziców, gdzie zostaliśmy przywitani wspaniałym polskim śniadaniem. 


Niestety nie bardzo mieliśmy siłę na rozmowy i opowieści, zmęczenie i brak snu jednak dawały o sobie znać. Jednak bardzo miło było spotkać bliskich. Wśród nich była także moja bratanica Pola, dzieci w jej wieku bardzo szybko rosną, także zmieniła się niesamowicie.

Pola


Z ukochaną Mamą

Wzięliśmy gorącą kąpiel w pianie, co było dla nas nie lada rarytasem. 3 miesiące bez ciepłej wody sprawiają, że staje się to luksusem. Potem pyszny, domowy obiad w wykonaniu Mamy i szarlotka, która już mi się nie zmieściła.
Następnie udaliśmy się do Międzylesia do zaprzyjaźnionej Pani Marii, u której pod opieką zostawiliśmy psa. 
Niektórzy z Was pytali jak zareagowała Buba na nasz widok, specjalnie dla Was wstawiam filmik z tej radosnej chwili :)


U niej również zostaliśmy poczęstowani pysznym, domowej roboty sernikiem, były opowieści i bardzo mile spędzony czas. 

Sernik pyszności w wykonaniu Pana Tadeusza

Wszystko co dobre szybko się kończy, musieliśmy zmykać do naszego mieszkania. 
Jak Wam już wiadomo mieszkanie udało nam się wynająć na czas naszej nieobecności, najpóźniej o 18 mieliśmy odebrać klucze.
Wszystko co było zaplanowane znakomicie się udało. Plan wykonany i zrealizowany. Mogliśmy odetchnąć z ulgą i o 20 zapadliśmy w bogi sen. 
A o tym jak się odnajdujemy w Polsce napiszę w kolejnym poście, będziecie ze mną ? :)

wtorek, 5 marca 2013

05/03/2013

Jesteśmy cali i zdrowi... Podróż bardzo nam się dłużyła, tak bardzo, że jestem zbyt zmęczona by napisać więcej. O tym co się wydarzyło oraz jak przebiegała nam droga napiszę jak dojdę do siebie. Póki co idę spać :)
Witajcie, miło było widzieć dziś bliskie twarze rodziny :)
Relacja niebawem.

czwartek, 28 lutego 2013

28/02/2013

Pod poprzednim postem padły dwa pytania. Jedno odnośnie homoseksualizmu, drugie dotyczyło opieki medycznej.
Warto przeczytać sobie artykuł The New York Times by z bliska przyjrzeć się sytuacji.
Ja jednak powiem, że każdego dnia widzę tu wielu objętych mężczyzn, lub takich, którzy chodzą za ręce. Nikogo to nie dziwi i nie szokuje, bowiem w Indiach tak sobie okazują przyjaźń. Już od najmłodszych lat chłopcy chodzą objęci, przytuleni do siebie. Natomiast co ciekawe ani razu nie widziałam mężczyzny i kobiety by publicznie okazywali sobie czułość. Para damsko-męska jest odbierana jako nienaturalna, natomiast pary tej samej płci, jak najbardziej normalnie.
Także nawet gdyby ktoś przyglądał się dwóm obejmującym się mężczyznom bardzo ciężko byłoby odróżnić, czy ich zachowanie jest wynikiem przyjaźni czy homoseksualizmu.Sceny takie jak przedstawiają zdjęcia niżej, są tu na porządku dziennym.




"Chociaż w Indiach związki jednopłciowe zapewne jeszcze przez długi czas nie doczekają się legalizacji, to część operatorów wycieczek już wskazuje na marketingowy potencjał takich miejsc, jak Goa czy Kerala. Oba te stany można z łatwością reklamować parom homoseksualnym jako idealne miejsca na spędzenie miesiąca miodowego, tym bardziej, że już w tej chwili słyną one ze swoich plażowych kurortów i odbywających się w nich imprez."
Myślę, że można tu spokojnie przyjechać i bez skrępowania cieszyć się sobą. Nikt na to nie zwróci uwagi, a jeśli już to odbiorą to jako swojskie zachowanie :)

Jeśli chodzi o służbę zdrowia to nie chcę się jakoś rozpisywać, ponieważ temat był już poruszany na blogu. Jeden szpital mamy w Chaudi w odległości  13,5 km od nas,  natomiast drugi w Margao ok 40 km. Drogę oczywiście pokonuje się na skuterku.
Przeważnie jak nam coś dolegało, zatrucie, przeziębienie, lub moje tajemnicze bóle jeździliśmy do pobliskiego szpitala. Tam wizyta kosztowała ok 300 INR czyli 18 zł. lekarstwa w aptece to koszt ok 8 zł. Także mimo, że jestem ubezpieczona nawet nie brałam rachunków, bo nie będę sobie zawracała głowy by wysyłać je do ubezpieczyciela i dostać zwrot tak śmiesznej kwoty. Więcej zachodu niż to warte. Leki dobre i skuteczne. Raz zostałam odesłana do drugiego szpitala ponieważ w tym pobliskim nie robią USG. Jak już wcześniej pisałam podejrzewali, że mój ból bierze się z nerek. Musiałam więc jechać na konsultację do drugiego lekarza, który mógł wykonać niezbędne badanie. Koszt USG to 1500 INR czyli 90 zł. Gdyby tylko u nas w Polsce były takie ceny...
Opieka medyczna jest tu na wysokim poziomie, nie ma się co martwić. Gorzej jak Cię coś naprawdę boli a jednak tą drogę musisz pokonać w pozycji skurczonej na skuterku, gdzie trasa wiadomo, jest różna. Ale ja na szczęście miałam tą wątpliwą przyjemność pojechać tam raz. Badanie wykluczyło nerki. Uff. Więc już w Polsce będę szukała przyczyny.
To chyba na tyle, żadnych innych pytań nie mieliście.
Dziś powinni nam odłączyć internet w domu, bo był opłacony do końca miesiąca. Jeśli tak się stanie, to ostatni post z tego miejsca. Ale nigdy nic nie wiadomo, w końcu to Indie :)
Mam pytanie do Was, czy w związku z tym, że blog nazywa się Ja, On, My, Wy. O życiu po prostu, to powinnam dalej go kontynuować, z jakimś innym tematem? Ostatnio rozmawiałam z M i powiedziałam, że szkoda iż moja przygoda z pisaniem się kończy. Na to on odpowiedział, że jak to kończy, czyli, że nie będę już pisała będąc w Polsce? I tak zaczęłam się zastanawiać, czemu nie?:) Co o tym myślicie?
Pozdrawiam, już niebawem z niektórymi z Was się zobaczę :)

wtorek, 26 lutego 2013

10 najcudowniejszych rzeczy na Goa

Wyjazd nasz w zastraszającym tempie zbliża się ku końcowi. Właściwie jeszcze 6 dni. Ale tylko do czwartku będziemy mieć internet w domu, więc pewnie tego dnia będzie oficjalny post kończący pobyt tutaj. A w dzisiejszym poście o 10 najcudowniejszych rzeczach na Goa.

10. Pogoda


M: Jeśli prognozowanie pogody nad polskim morzem przypomina trafienie z łuku do tarczy oddalonej o 100 metrów z zamkniętymi oczami, o tyle prognozować pogodę na Goa mogę nawet ja: Grudzień:  poniedziałek- 32 stopnie, bezchmurnie, wtorek- 32 stopnie, bezchmurnie, środa- 32 stopnie, bezchmurnie... Marzec: poniedziałek- 36 stopni, bezchmurnie, wtorek- 36 stopni, bezchmurnie...
Znajdź różnicę pomiędzy tymi dwoma obrazkami...

Mała anomalia pogodowa, jak na tą porę na Goa- od strony Morza Arabskiego zbliża się ulewny deszcz. 
 Na cały nasz pobyt na Goa, zachmurzonych dni mieliśmy może z 6 (przy czym zachmurzone niebo na Goa nie oznacza, że jest zimno i ponuro) i 2 dni deszczowe (10 minutowe, intensywne opady) (które były ewenementem i ostatni raz o tej porze roku przydarzyły się 6 lat temu).

To samo miejsce 10 minut później. Bogowie też muszą kochać Goa, tworząc tak malownicze scenerie.

9. Fauna i flora


M: Wydaje się, jakby roślinność po monsunie spłacała odsetki z tytułu zaciągnięcia kredytu wodnego i rozkwita wszystko, sprawiając, że Goa mieni się kolorami zieleni. Jeżeli same widoki palm Wam nie wystarczają, do dyspozycji macie prawie 1500 m2 lasów, które uważane są za najbardziej zróżnicowane pod względem biologicznym na świecie, porównywane do rejonów Amazonki i Kongo. To właśnie tutaj znajdziecie ponad 1500 gatunków roślin, prawie 300 gatunków ptaków, ponad 60 gatunków gadów…  Jeśli macie szczęście, przy śniadaniu na tarasie możecie podziwiać rodzinę małp biegającą po polu sąsiadów w poszukiwaniu smakołyków.



A po śniadaniu, podczas porannej wycieczki kajakiem na pewno natkniecie się na delfiny. Czasem, jeśli jesteście mega szczęściarzami i zostaliście na plaży na noc, możecie podziwiać olbrzymie żółwie morskie, które wychodzą na brzeg i zakopują swoje jaja. Jeśli macie mniej szczęścia, pozostaje Wam podziwiać kawałek siatki chroniącej zakopane już jaja ;)

8. Świeże soki


K: Staram się korzystać z tego, że mamy tu świeże i zdrowe owoce rosnące na drzewach i dojrzewające na goańskim słońcu. Codziennie wypijam sok z ananasa lub pomarańczy. Naprawdę pychota! Tak się przyzwyczaiłam, że w Polsce pewnie będę musiała kupić wyciskarkę do soków, bo nie chcę już pić takich z kartonu. Choć pewnie życie to zweryfikuje, bo przecież jakość naszych owoców w zimie jest mizerna.



7. Ceny


M: Pomimo tego, co napisałem odnośnie rypania turystów na kasę i pomimo tego, że z roku na rok ceny na Goa idą w górę, to... i tak jest tanio. Wynajęcie domu- 1000 zł/ m-c, wynajęcie skutera- 300 zł/ m-c, dobra kolacja dla dwojga- od 30 zł w górę, butelka lokalnego rumu oraz porto 0,7 l- niezmiennie 7,8 zł. Gdyby tylko loty były takie tanie...



6. Piękne widoki


K: Jesteśmy tu już trzy miesiące i mimo, że człowiek mieszkając w takim miejscu przyzwyczaja się do pewnych widoków to jednak ja cały czas pozostaję pod ich urokiem. Krajobraz tu jest przepiękny. Oczywiście piszemy tu w szczególności o południowym Goa, choć jak jechaliśmy na północ widoki również ładne.



Jak to wszędzie bywa zdarza się tak, że jadąc skuterem podziwiamy piękne pola ryżowe, a po chwili przejeżdżamy koło wysypiska. Tak jak wspominałam w poście o 10-ciu najbardziej wkurzających rzeczach na Goa, nie ma tutaj koszy. W związku z tym każdy śmieć jest wyrzucony gdzie popadnie. Wracając jednak do pól ryżowych, będąc tu zobaczyłam je po raz pierwszy. Robią niesamowite wrażenie. Na początku były suche i jakby martwe, by po dwóch miesiącach zamienić się w soczystą, piękną zieleń. Obraz niczym balsam dla duszy. Cudo.

Już za chwilkę to miejsce obrośnie intensywną zielenią...
Kolory na tym zdjęciu nie zostały sztucznie nasycone.

Ale nie tylko pola ryżowe są warte zobaczenia. Okolice tu są zielone, obfitują w różnorodną roślinność. Domy są bardzo kolorowe, każdy wygląda inaczej, są bardzo wesołe. Widok klifu, z którego rozpościera się panorama morza, statków i skał bezcenny. Gdzie nie pojedziemy tam napotykamy całą paletę barw roślinności, domów i zwierząt.



5. Plaże


K: Plaża w Agondzie jest najpiękniejszą plażą jaką widziałam. Przede wszystkim bardzo szeroka z jasnym piaskiem, zero kamieni. Ma bardzo łagodne zejście do wody, w której też nie spotka nas żadna przykra niespodzianka. Ładne dno morza, bez gwałtownych obniżeń terenu, a co za tym idzie przy brzegu płytka woda. Rodzice nie muszą się niepokoić, że ich pociecha wpadnie w głębinę.



Plaża każdego wieczoru jest omiatana specjalną szczotką przez hinduski. Pierwszy raz coś takiego widziałam. Także codziennie wieczorami ją omiatają, zbierają puste butelki itd. Jest naprawdę czysto i przyjemnie. 



M: dodam jeszcze swoje 3 grosze- będąc na plaży, codziennie można podziwiać przepiękne zachody słońca. Można je połączyć z zajęciami z jogi, medytacją ale i samo patrzenie wystarcza, by poczuć się, jak w bollywoodzkiej bajce.





4. Jedzenie


M: Nie każdemu kuchnia indyjska przypadnie do gustu. Jednak zakładam, że ten, kto wybiera się do Indii, nie pozostaje obojętny na bogactwo smaków i aromatów tego kraju. Z jednej strony ograniczenie mięsa do kurczaka i gdzieniegdzie wołowiny może mieć swoje minusy dla zatwardziałego mięsożercy. Z drugiej strony bogata oferta świeżych owoców morza skutecznie dywersyfikuje goańską dietę. Dodając do tego bogatą ofertę potraw wegetariańskich oraz różnych rodzajów chleba, przygotowanego w piecu tandori możecie być pewni, że nieprędko znudzi Wam się lokalna kuchnia. Niestety, efektem ubocznym tego pysznego jedzenia jest zaskakująco szybki przyrost "mięśnia" w okolicach pępka.

Palak Paneer i Butter Chicken z nieodłącznym Cheese Garlic Naan.

3. Ludzie


K: Jeśli chodzi o lokalesów to ja akurat mam mieszane uczucia. M przed przyjazdem opowiadał o nich same dobre rzeczy, jednak mnie jeszcze w 100 % nie przekonali. Nigdy nie wiem czy pomagają z dobroci czy z chęci zarobienia kilku groszy. Nie lubię tego, że kłamią w żywe oczy zawyżając ceny. Nie do końca też podoba mi się (choć wiem, że wynika to z ich kultury) głośne plucie wszędzie, gdzie popadnie oraz publiczne załatwianie swoich potrzeb. Jestem jednak zachwycona turystami. Są zupełnie inni niż w krajach europejskich. Np. w takim Egipcie, wszystkie turystki wieczorami obowiązkowo wskakują w najlepsze sukienki i szpilki i idą na potancówki. W dzień również jest mega lans na plaży. Kto ma fajniejszy kapelusz, kostium z najnowszej kolekcji lub bardziej jaskrawe tipsy w kolorze fluo. Jednym słowem w Europie ludzie lubią się pokazać. Chcą żeby wszyscy widzieli, że ich stać, że mogą. Tu jest jakby zupełnie na odwrót. Każdy ubiera się jak chce, raczej w tutejsze ubrania, tak żeby było przewiewnie. Ludzie wyglądają tak jak mają ochotę, a nie tak jak nakazuje moda. Pełno tu hipisów z dredami, niczym nie wyróżniających się ludzi z dziećmi, czy też osób które mają wytatuowane całe ciało. Nikogo to nie dziwi, nie szokuje. Każdy z każdym odnajduje wspólny język i żyje w dobrej komitywie. Ludzie tu przyjechali po to aby znaleźć spokój, harmonię, wyciszenie, dobre jedzenie, pogodę, odpoczynek. Każdy jest tu w innym celu, każdy czegoś szuka. Nie spotkaliśmy tu ludzi zamkniętych, niemiłych, wyobcowanych. Wszyscy są otwarci na nowe znajomości, na poznanie drugiej osoby, dowiedzenie się nowej historii.



Fantastycznych ludzi tu poznaliśmy i wiele ciekawych historii usłyszeliśmy. Przede wszystkim każdy ma czas, nigdzie się nie spieszy. Wcześniej jak wyjeżdżałam jakoś wszędzie szybciej się żyło. Wielki plus tego miejsca i tych ludzi.

Polska vs Hiszpania. Susana mieszka w Agondzie od 7 lat, projektując ubrania pod marką Miss Monkey.


2. Afirmacja życia


M: Przebywając na Goa wszystkie troski odpływają w siną dal, pozwalając Ci cieszyć się tym co widzisz, słyszysz i czujesz. Trudno jest to opisać słowami, tego trzeba po prostu doświadczyć. Wszechobecne "shanti", które sprawia, że nigdzie nie jest Ci śpieszno, otaczający Cię uśmiechnięci ludzie, którzy powodują, że jest się rozluźnionym i równie uśmiechniętym- to wszystko ma wpływa na Twój sposób postrzegania otaczającego Cię świata. To wszystko ma wpływ na Twoje dobre samopoczucie. Czujesz, że chce Ci się żyć. Czujesz przenikające Cie szczęście, rozluźnienie i ogólnodostępny błogostan. To jest wspaniałe uczucie ale też bardzo specyficzne dla tego miejsca. Nigdy nie udało mi się uzyskać podobnego będąc w Polsce, nawet, jeśli warunki pogodowe w środku lata są zbliżone do tych goańskich.



1. Wyciszenie


K: Oj tak, to jest coś co podoba mi się najbardziej. Ci, którzy mnie znają dobrze wiedzą, że ze mnie jest chodząca rozkmina. Ciągle analizuje i rozkładam wszystko na czynniki pierwsze. Dodatkowo jestem strasznym nerwusem i często działam pod wpływem emocji. Byle błahostka jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Przejmuję się wszystkim, nawet tym na co nie mam żadnego wpływu. Często wyolbrzymiam robiąc z igły widły. A tutaj? Nastąpiło cudowne wyciszenie. Oczywiście nie pozbyłam się wszystkich moich złych cech, jednak wiele z nich póki co zniknęło :) Tu wiele spraw widzi się inaczej, nabiera się dystansu, pewne rzeczy nabierają innego znaczenia. Teraz wiem, że po prostu czasami trzeba umieć odpuścić, odetchnąć, zająć czymś umysł. Mam nadzieję, że ta lekcja pozostanie w mojej pamięci. 

Shanti Kafi...



PS by K: - Pytanie do Was, może chcielibyście żebym napisała coś co Was jakoś specjalnie interesuje? Może macie pomysł o czym chcielibyście przeczytać ostatni raz? Jeśli tak, to śmiało piszcie w komentarzach. 
Myślałam, że będzie nam bardzo przykro, że wracamy. Tymczasem jesteśmy już podekscytowani powrotem na swoje śmieci. Zobaczymy bliskich, wrócimy do swoich obowiązków, a także czeka nas dużo pracy. Z uśmiechem na twarzy bierzemy wszystko na klatę :)
Padły pytania jak spędzamy ostatnie dni, ale one niczym nie różnią się od poprzednich. Nie robimy jakiś nadzwyczajnych rzeczy, ot drobne przyjemności. Plaża, książka, film. 
Właściwie to powoli tracimy siły ze względu na pogodę, która się zmieniła. Jest coraz cieplej. W ciągu dnia wegetujemy by dopiero wieczorem zacząć normalnie funkcjonować. Temperatura w cieniu utrzymuje się w granicach 36 stopni, czyli jak łatwo się domyślać na słońcu jest ponad 50 stopni. Niestety cienia jest tu mało, zdecydowanie za mało. Dlatego ostatnie dni są dla nas ciężkie. Ciesze się, że w Polsce jednak będzie chłodniej, będziemy mieć chwilę by przygotować się na lato :)