czwartek, 10 stycznia 2013

10/01/2013

Zapadła cisza, koledzy wyjechali, Krówka zniknęła na zawsze, turyści powoli opuszczają Agondę, wszak święta i sylwester minęły, więc robi się ciszej i spokojniej...
Zanim jednak pożegnaliśmy chłopaków, miło spędziliśmy kilka fajnych dni. Między innymi pojechaliśmy zwiedzić ruiny fortecy obronnej Cabo De Rama. Hinduscy wojownicy zbudowali fort i okolice w 1763 roku.
W przeszłości, fort został przekazywany w ręce między hinduskich, muzułmańskich i portugalskich władców, był świadkiem wielu bitew w historii. Po opuszczeniu Goa przez portugalczyków fort trafił w ręce indyjskiego rządu,  który wykorzystywał Cabo De Rama jako więzienie do 1955 roku, kiedy to  został opuszczony ponownie. Dzisiaj jest w ruinie, ale pozostał popularną atrakcją turystyczną na Goa :)
Przepiękne widoki, zero turystów, puste przestrzenie, cisza i spokój. Cudowne miejsce z niesamowitym klimatem.












Następnie udaliśmy się ponownie do Margao, o którym już Wam kiedyś pisałam. Miałam wstawić zdjęcia portugalskich domów, które zrobiły na mnie wielkie wrażenie.







W Margao musieliśmy się rozdzielić, ponieważ mieliśmy z M misję specjalną- badanie. Na szczęście okazało się, że mam zdrowe nerki. Taki plus odwiedzin u prywatnego lekarza i badaniu USG. Powiem Wam, że lekarz bardzo miły, ale warunki jakie tam panowały pozostawiały wiele do życzenia. Mimo, że to prywatny gabinet panował tam brud straszliwy. Jednak najważniejsze jest to, że odpadło przypuszczenie lekarza, że mam problem z nerkami. Bo nie chciałam Wam pisać, ale okazało się, że antybiotyk, który dostałam pomógł częściowo, ale nie przestawało boleć tam gdzie bolało przez ponad 2 tygodnie. W każdym razie badanie nic nie wykazało, więc bardzo się cieszę. Koszt takiej wizyty niewielki, bo 60 zł. Zastanawiam się nawet, czy pisać w tej sprawie do mojego ubezpieczyciela.
Dzień później po paru chwilach spędzonych na plaży, pojechaliśmy z chłopakami na squasha. Oczywiście uwieczniłam ich grę, ale nikt nie wpadł na to by uwiecznić moją ;)



Zmęczeni po grze udaliśmy się na kolację i zachód słońca do knajpy Boom Shankar, która znajduje się pomiędzy Palolem a Patnem. Zupa ze świeżymi owocami morza oraz eskalopki z kurczaka nadziewane serem i pieczarkami z ziemniakami jako danie główne. Pyszności za niewielką cenę.




Poza tym zrobiliśmy sobie wieczór winowo serowy. Po raz pierwszy miałam okazję jeść ser z mleka jaka. Bardzo smaczny i zdrowy. Dziki jak jest zwierzęciem zagrożonym, na wolności zamieszkuje Tybet. Taki ser na świecie nie jest tak popularny i łatwo dostępny, dlatego tym bardziej cieszę się, że go spróbowałam.
Wczoraj wieczorem na otarcie łez po wyjeździe chłopaków poszliśmy na kieliszek wina i kolację do zaprzyjaźnionego beach baru. Akurat był to dzień muzyki na żywo, muzyka bluesowa, gitara i harmonijka zrobiły naprawdę dobrą robotę. Przy piosence Erica Claptona Layla na chwilę przenieśliśmy się w czasie do lat 70-tych. Naprawdę miły wieczór.
Dziś też w trójkę spędziliśmy miło dzień, ale o tym napiszę już w kolejnym poście :)
W każdym razie niezmiennie jest pięknie, ciepło i słonecznie. Szkoda tylko, że czas tak szybko leci. Jesteśmy tu już miesiąc, a zleciało jak tydzień.
Całuję Was mocno moi mili, cieszę się, że jesteście :*

3 komentarze:

  1. Cudowne fotki, te z palmami szczególnie :) Pozazdrościć przeżyć, widoków i wszystkiego w ogóle :) Pozdro z salonu na Chmielnej :P Luki&Aga&Marzena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Dziękuję Wam bardzo. Nie ma co zazdrościć, trzeba wziąć mapę w rękę i planować sobie jakiś wyjazd :) Jak się chce to wszystko można. Pozdrawiam Was serdecznie :*

      Usuń
    2. fajowskie zdjęcia :-) jestescie dopiero miesiąc? dla mnie to mija jak pół roku! Ale fajnie ze macie jeszcze ponad połowę wyjazdu przed sobą:-)

      Usuń